Co się z nią działo?
Jak mogła pozwolić mu na tak
wiele?
Na samą myśl o niedoszłym
pocałunku jej ciało zalewała fala gorąca.
Jego gorący oddech na jej
twarzy, zniewalający, męski zapach, przyjemne dreszcze, które przebiegały
wzdłuż kręgosłupa za każdym zetknięciem się ich nosów.
A usta? Gdy za każdym jego słowem wyszeptanym
w jej twarz jego wargi delikatnie muskały jej… .
Muskały – nie całowały.
Za każdym draśnięciem jego
idealnie wykrojonych ust na jej malinowych wargach serce zamieniało się w
spanikowane ptaszka tłukącego się po klatce piersiowej w panice, przed byciem w
zamknięciu.
Nieświadomie dotknęła opuszkami
palców swoich ust zamykając rozkosznie oczy.
- Co on ze mną robi… - załamała się w
myślach przekręcając pod kołdrą na brzuch.
Czy kiedykolwiek czuła to co
teraz czuje?
Usilnie próbowała porównać
uczucia, które niezaprzeczalnie żywiła do Pottera z tymi, które kiedyś żywiła
do Masona.
Tyler Mason – pierwszy chłopak,
z którym była związana.
W którym była zakochana.
I który ją zranił tak jak nikt
inny w życiu jej nie zranił – a warto pamiętać o okropnej, zazdrosnej siostrze
mugolce, która na każdym kroku równała ją z ziemią przy każdej, możliwej,
napataczającej się okazji.
Spojrzała na zegarek i
westchnęła zrezygnowana.
- Znowu się nie wyśpię – jęknęla w duchu.
***
Praktycznie nic z jego
przystojnej twarzy nie zostało – w każdym razie nic, co mogłoby świadczyć o
człowieczeństwie.
Choć właściwie… czy kiedykolwiek
był człowiekiem?
Kiedyś tak bardzo podobny do
ojca mugola – którego nienawidził całym sercem – zmienił się.
Na gorsze.
Jego straszne czyny i
dzieciństwo pełne napiętnowania z powodu jego oczywistej odrębności od świata,
który go otaczał zmieniły go w bezwzględnego, nie zdolnego do wyższych uczuć
potwora.
Czy kiedykolwiek był dobry?
Chyba nie – w końcu dzieci z
sierocińca nigdy go nie lubiły.
Ani on ich!
Do tej pory widział przed oczami
błagalne spojrzenie swojego ojca słabeusza zanim go zabił. Swojego wuja –
Morfina – po tym jak wszczepił mu fałszywe wspomnienie. Jego matka? Nigdy jej
nie poznał, bo była zbyt słaba żeby żyć bez mugola.
Zbyt słaba by żyć sama z nim –
ze swoim jedynym dzieckiem.
Pokręcił powątpiewająco głową –
ród Gauntów, potomkowie Salazara Slytherina – zbyt słabi, żeby sprostać
dziedzictwu, zbyt słabi, żeby żyć w blasku chwały. Przed oczami stanęła mu
ruina domu jego dziadka z wężem wbitym w drzwi - on był wart dużo więcej.
Zawsze wiedział, że jest inny.
Zawsze wiedział, że jest lepszy.
Pragnął niczym nieograniczonej
władzy, takiej, którą mógłby dzierżyć bez strachu o jej stratę.
Dążył do tego, ale żeby w pełni
osiągnąć to czego od życia oczekiwał musiał być nieśmiertelny - w przypadku
starcia z Dumbledorem musiał być przygotowany na to, że mag go nie pokona w
żaden znany sobie sposób.
Wszystkie te zbrodnie miały swój
cel – musiał być niepokonany, musiał przetrwać.
To co robi jest jego tajemnicą.
Nikt, nigdy się o tym nie dowie.
- Nigdy mnie
nie pokonasz głupcze –mruknął do siebie – Nagini,
za mną kochana – zasyczał do węża zmierzając razem z nim do zabudowań
południowej Albanii.
Spełni wolę swojego przodka.
Oczyści świat z mugoli.
***
Nadszedł kolejny słoneczny wrześniowy dzień. Promienie porannego słońca
leniwie wylewały się na szkolne błonia i do dormitoriów uczniów, których pokoje
wspólne były od wschodniej strony zamku budząc ich sącząc jaskrawe łuny
porannego słońca przez szpary w grubych zasłonach.
Uczniowie i nauczyciele powoli schodzili się do Wielkiej Sali na
śniadanie. Huncwoci w wyśmienitych nastrojach zeszli na śniadanie – Syriusz
oczekiwał wyniku swojego i Jamesa kawału, Remus cieszył się, że zje śniadanie
ze swoją dziewczyną, James nie mógł doczekać się spotkania z Lily po ich
wczorajszym wspólnym wieczorze w sali na siódmym piętrze, a Peter? Zwyczajnie
był głodny.
- Dlaczego
Ślizgoni nie przyszli na śniadanie? – zapytała Sandra, która witając się z Remusem
usiadła razem z Huncwotami, patrząc na pusty stół zielono-srebrnej części
Wielkiej Sali – co im zrobiliście? – spojrzała podejrzliwie na Jamesa i
Syriusza.
- My? Nic! –
zawołał z miną niewiniątka Syriusz – dobrze wiesz, że co złego to nie my –
podniósł ręce w geście obronnym.
- Dokładnie!
– zawtórował mu James.
- Profesora
Slughorna też nie ma – zauważył Peter – ciekawe co się stało – głośno myślał,
udając, że wie nic o tym kto mógł być powodem nieobecności Slytherinu na
śniadaniu.
Śniadanie trwało – a właściwie
dobiegało końca.
- Sandra,
gdzie jest Lily? – zapytał blondynkę James jak wychodzili z Wielkiej Sali – coś
się stało, że nie było jej na śniadaniu? – zatroskany patrzył na Sandrę, która
wahała się czy powiedzieć Rogaczowi o powodzie nieobecności przyjaciółki na
śniadaniu.
- Lily
dzisiaj nie będzie na zajęciach – powiedziała patrząc mu w oczy.
- Coś się
stało? – zapytał wyraźnie zdenerwowany Potter.
- Źle się
czuje i leży w łóżku w dormitorium – powiedziała patrząc mu spokojnie w oczy –
profesor McGonagall wie, że jej nie będzie – wyjaśniła szybko.
W końcu nie ważne jak bardzo
James zakochany jest w Lily, ale nie musi wiedzieć, że dziewczyna właśnie
cierpi z powodu swoich comiesięcznych dolegliwości, które prawie zawsze
zaczynały się niemiłosiernym bólem brzucha dziewczyny.
Spojrzał dociekliwie na
blondynkę rozumiejąc, że ta nic mu więcej nie powie o stanie swojej przyjaciółki,
postanowił więc udać się do profesor McGonagall w poszukiwaniu odpowiedzi na
nurtujące go pytanie.
***
- …a więc
jak zrobić żeby to zwierze – tu pokazał na potężnego węża – było cząstką mnie?
– zapytał patrząc spokojnie na Nostariusa.
Dom autora „Czarniejszej strony
Czarnej Magii” znajdował się na odludziu, południa Albanii – starzec specjalnie
zaszył się tutaj razem ze swoją pięcioletnią wnuczką przeczuwając, że
samozwańczy Czarny Pan będzie go szukał w oczekiwaniu informacji sposobu stworzenia
horkruksu ze zwierzęcia.
- To
straszny czyn – powiedział z lękiem starzec – nie wiem jak się tworzy horkruksy
– zapewnił go z przerażeniem w głosie.
- Doskonale,
że wiesz o czym mówię – powiedział z uśmiechem szaleńca Voldemort – może to
przekona Cię do mówienia – powiedział wskazując różdżką na pięcioletnią wnuczkę
czarodzieja – Cruccio… - syknął, a z
jego różdżki wypłynął czerwony strumień zakazanego zaklęcia godząc w maleńkie
ciałko dziewczynki, która pod wpływem przeszywającego bólu krzyczała i płakała,
patrząc błagalnie na niego swoimi wielkimi, dziecinnymi oczkami.
Po chwili zaklęcie ustąpiło, a
zapłakana dziewczynka z krzykiem schowała się za swoim przerażonym dziadkiem.
- Zostaw ją!
Błagam! – zawołał zrozpaczony mężczyzna – aby umieścić fragment swojej duszy w
ciele zwierzęcia musisz użyć dwóch istnień ludzkich – powiedział tuląc do
siebie zapłakaną dziewczynkę – dorosłych istnień ludzkich, odebranych
jednocześnie – dodał widząc płonące spojrzenie w oczach Czarnego Pana –tylko
wtedy będziesz w stanie rozszczepić swoją duszę.
- Dlaczego
dwóch dorosłych? – zapytał Voldemort patrząc spod przymrużonych powiek na
zapłakanego staruszka, tulącego do piersi swoją obolałą i przerażoną wnuczkę.
- Jedno
istnienie przerwie barierę zwierzęcia i otworzy jego duszę na ludzką, drugie
pozwoli fragmentowi Twojej duszy przejść w ciało zwierzęcia, musisz pamiętać
jednak o tym, że zamykając swoją duszę w zwierzęciu, łączysz swoje życie z jego
życiem przy okazji upodabniając się do wyglądu zwierzęcia, które jest Twoim
horkruksem.
-
Wiedziałem, ze moje argumenty Cię przekonają Nostariusie – zakpił młody Ridlle –
za dużo wiesz – mruknął – Avada Kedavra! –
błysnęło zielone światło i ciało staruszka upadło bezwładnie na drewnianą
podłogę małego domku na przedmieściach.
Dziewczynka pisnęła przerażona,
i zapłakana próbowała ocucić martwego już dziadka – swojego jedynego krewnego.
W końcu spojrzała błagalnie na Voldemorta niemym gestem prosząc o pomoc – w szoku
nie potrafiła wymówić ani jednego słowa.
- Nie chcesz
iść do sierocińca kochana – westchnął Czarny Pan – Avada Kedavra! – ciałko małej wnuczki Nostariusa bezwładnie upadło
obok niego.
***
- Panie
Potter nie powiem panu co się dzieje z panną Evans! – zawołała rozeźlona
profesor McGonagall – to nie jest Twoja sprawa!
- Ależ pani
profesor – zawołał oburzony Potter – nie uważa pani, że skoro Lily źle się
czuje potrzebna jej będzie opieka?!
- Uważam, że
przesadzasz – odpowiedziała mu jednocześnie myśląc ze współczuciem o młodej
Gryfonce, która blada leżała w swoim dormitorium w Wieży Gryffindoru – Ty mi
lepiej powiedz coś zrobił z Blackiem, że wszyscy Ślizgoni mają różowe włosy na
całym ciele? – zmieniła temat machając mu groźnie pięścią przed nosem.
- My nie
mamy z tym nic wspólnego! – zapewnił ją gorliwie James kładąc sobie prawą dłoń
na sercu – nie tylko Gryfoni nie lubią Ślizgonów – trafnie zauważył z
huncwockim błyskiem w oku – mogę iść zanieść Lily śniadanie? – zapytał szybko
chcąc zmienić temat – nie było jej i na pewno będzie głodna – wyjaśnił.
- Możesz –
odpowiedziała profesorka patrząc na niego surowym spojrzeniem – a jak wejdziesz
do dormitorium? – zainteresowała się.
- Jestem
Huncwotem pani profesor – mrugnął do niej porozumiewawczo i prawie w podskokach
poleciał do Wieży Gryffindoru.
***
- Gdzie jest
James? – zainteresowała się Sandra jak stali pod salą od eliksirów.
- Poszedł do
Lily – wyjaśnił jej Remus jednocześnie obejmując ramieniem – pewnie się spóźni –
pocałował ją w skroń.
- A Syriusz?
– objęła go w pasie i dała buziaka w usta.
- Nie mam
pojęcia – powiedział patrząc jej prosto w oczy – kocham Cię wiesz? – zapytał delikatnie
się rumieniąc.
- Ja Ciebie
też – odpowiedziała zarumieniona dziewczyna i objęła go za szyję – bez względu
na wszystko – powiedziała dając mu buziaka w usta.
- Wszystko – pomyślał gorzko i pocałował
ją delikatnie.
***
Leżała skulona w kłębek z
zamkniętymi oczami chłonąc świeże powietrze napływające zza okna. Obrzydliwy
eliksir pani Pomfrey nareszcie zaczynał na nią działać.
Nareszcie wracała jej jasność
umysłu.
Wyglądała koszmarnie – rude włosy
w nieładzie, pobladła twarz upiornie kontrastująca z intensywną zielenią
przymkniętych oczu dziewczyny.
Zamknęła oczy i westchnęła
głęboko.
Nagle usłyszała ruch w
dormitorium i przez uchylone powieki zobaczyła wysoką postać zeskakującą z
parapetu otwartego okna.
- Lily… -
powiedział szeptem siadając na podłodze przy jej łóżku – co się dzieje Skarbie?
– zapytał z troską w głosie przykładając jej wierzch dłoni do bladego policzka.
- Nic James,
to przejdzie – powiedziała nieświadomie wtulając twarz w jego dłoń.
- Jak to
nic, jak wyglądasz okropnie? – zapytał gładząc ją po policzku.
- Ty to
wiesz jak uwieść kobietę – zakpiła cicho – mam okres, a zawsze jak mam okres
niemiłosiernie boli mnie brzuch – powiedziała nieco skrępowana.
- Brałaś coś
przeciwbólowego? Mam iść do Pomfrey? – zapytał odgarniając jej włosy z twarzy.
- Brałam
właśnie zaczęły działać – powiedziała z ulgą – ale jestem strasznie wymęczona –
mruknęła zamykając oczy.
- Śpij
Kochanie – powiedział czule – zrobiłem Ci kanapki, ale zjesz jak się
zdrzemniesz – nie mogąc się opanować pocałował ją w czoło.
- Dziękuję –
uśmiechnęła się z wdzięcznością – ale chyba powinieneś iść na zajęcia –
westchnęła.
- Chyba
żartujesz, że zostawię Cię w takim stanie – powiedział stanowczo – posiedzę tutaj
z Tobą, póki nie zrobi Ci się lepiej, a lekcjami się nie przejmuj – Syriusz da
nam odpisać – uśmiechnął się lekko do niej – a teraz śpij Królewno.
- James? –
mruknęła.
- Słucham?
- Kochany
jesteś – przysunęła się do niego i położyła głowę na barku wtulając nos w jego
szyję, po czym zapadła w głęboki sen.
Uśmiechnął się pod nosem i
pocałował w czubek głowy śpiącą, rudowłosą dziewczynę.
***
- Autor „Czarniejszej
strony Czarnej Magii” nie żyje Albusie – powiedziała głowa Alastora Moody’ego wystająca
z kominka w okrągłym gabinecie dyrektora Hogwartu – został zabity wraz ze swoją
wnuczką w południowej Albanii – wygląda na Avada Kedavra – dokończył zdawać
raport Dumbledore’owi.
- Pojawił
się Mroczny Znak? – zapytał rzeczowo dyrektor.
- Nie –
odpowiedział auror – Ministerstwo milczy, Minister Magii zamknął usta mediom –
za dużo zaginięć i tajemniczych śmierci, tą sprawą mają się zająć członkowie
Wizengamotu Departamentu Tajemnic.
Błękitne oczy Dumbledore’a ze
spokojem spojrzały na Moody’ego zza okularów połówek.
- Trzymaj
rękę na pulsie Alastorze – powiedział z opanowaniem staruszek – jako przewodniczący
Wizengamotu będę na obradach, a wtedy przekażę do Zakonu stosowne informacje –
rzekł głęboko się nad czymś zastanawiając – dziękuję za dostarczenie informacji
– jesteś szybszy niż sam Minister Magii – uśmiechnął się lekko – a teraz
potrzebuję spokoju – powiedział dając do zrozumienia aurorowi, że nadszedł czas
aby ten zniknął.
- Będę Cię
informował na bieżąco – powiedział oschle Alastor.
- Dziękuję.
Z kominka błysnął zielony płomień,
głowa Moody’ego zawirowała i zniknęła.
Dlaczego Voldemort zabił autora
książki o czarnej magii?
Czego Nostarius nie zawarł w
niej?
Czego Voldemort się od niego
dowiedział?
Mężczyzna podszedł do okna
swojego gabinetu i w zamyśleniu spojrzał na skąpane w zachodzącym, wrześniowym
Słońcu błonia.
Nie mam zielonego pojęcia, o co Ci chodziło, że niby notka kiepska... Bardzo fajnie się ją czytało. A ta scena w dormitorium dziewczyn... jej rozpłynęłam się :D James jest taki kochany tutaj. Dobrze, że Lily to docenia już :D A Ślizgoni z różowymi włosami musieli wyglądać całkiem ciekawie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam sedecznie!
Izis
Od czego by tu zacząć? ;) Hm, Lily wpadła szybciej niż się tego spodziewałam, ale mam nadzieje, że nie chajtną się w ciągu kilku kolejnych rozdziałów ;D Co do fragmentów z Voldziem, chwała Ci za pokazanie, że w opowiadaniu nie jest tylko para głownych bohaterów, a w tle czas stanął. Sama mam zamiar wystrzegać się tego u mnie, ciekawe czy wyjdzie ;> Pozdrawiam i lecę do kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuń