- Gdzie jest
Potter?! – zagrzmiała McGonagall sprawdzając listę na Transmutacji – Black?!
- Obecny –
odpowiedział głupio Syriusz, na próżno próbując odwrócić uwagę wściekłej
nauczycielki.
- Wiem, że
jesteś – pytam gdzie jest Potter?!
- Pewnie
jeszcze nie zdążył wrócić z obiadu – odpowiedział jej spokojnie Remus.
- Lupin!
Pytałam Blacka – zagrzmiała upominająco – Zostaniecie na chwilę sami wiem gdzie
szukać pana Pottera – powiedziała i z groźną miną wyszła z sali od
Transmutacji.
- Musimy mu
pomóc Lunatyku… - mruknął półgębkiem do Remusa tak, żeby nikt z klasy nie
słyszał, a warto wspomnieć, że całe zainteresowanie klasy zostało zwrócone na
nich.
- Czas na
plan B – mruknął Remus masując skroń.
***
- Nareszcie
zaczynasz wyglądać jak człowiek – uśmiechnął się krzepiąco do Lily.
Oboje siedzieli po turecku na
jej łóżku – ona jadła kanapki zrobione przez niego.
A on?
Siedział naprzeciwko niej i patrzył urzeczony na dziewczynę, która
wyraźnie lepiej się już czuła – nareszcie wracał jej naturalny kolor twarzy.
- Dziękuję –
uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Nie ma za
co – uśmiechnął się do niej.
- Bardzo
smaczne kanapki – powiedziała z uznaniem.
- Starałem
się – patrzył na nią urzeczony – nie do końca wiedziałem co lubisz więc robiłem
ze wszystkim po trochu – wyjaśnił nie spuszczając z niej wzroku.
- Są pyszne
– rzekła - James? Naprawdę jesteś kochany – powiedziała teraz już patrząc mu w
oczy.
- Cieszę
się, że tak uważasz – powiedział siadając obok niej – nie mogłem pozwolić żebyś
leżała tutaj sama, tak bardzo obolała – pogładził ją wierzchem dłoni czule po
policzku – nie wybaczyłbym sobie tego.
- Dlaczego
to wszystko robisz? – zapytała przygryzając dolną wargę nie będąc do końca
pewną czy chce usłyszeć jego odpowiedź.
- Bo mi na
Tobie bardzo zależy i chciałbym żebyś to w końcu zrozumiała – powiedział
patrząc jej w oczy przechodząc dłonią na brodę tym samym uwalniając jej wargę
spod zębów.
Westchnęła głęboko czując
sensacje żołądkowe pod wpływem jego dotyku.
- Nie jestem
gotowa na to James – powiedziała patrząc mu w oczy, przez krótką chwilę się
zawahała po czym opuszkami palców przejechała po jego policzku czując krótki,
twardawy już zarost chłopaka.
Uśmiechnął się delikatnie.
Odgarnął jej włosy za ucho.
- Więc
poczekamy, aż będziesz – szepnął.
- A chcesz
poczekać? – również wyszeptała patrząc mu prosto w oczy.
Stykali się czubkami nosów, a
ich usta dzieliły centymetry.
- A mam
czekać? – jego gorący oddech owionął jej twarz.
Zarumieniła się.
Zastanowiła się chwilę.
No właśnie? Ma czekać na nią?
- Tak –
odpowiedziała niepewnie – tylko James żebyś nie pomyślał sobie, że… - zaczęła
pośpiesznie tłumaczyć mu, że to, że na nią zaczeka nie jest jednoznaczne z tym,
że kiedyś będą razem.
- Na Ciebie
warto czekać – przerwał jej tłumaczenia – tylko pod jednym warunkiem –
zastrzegł.
- Jakim? –
zapytała zaskoczona.
- Pozwól mi
o siebie zadbać i zaopiekować się Tobą.
Nie odpowiedziała.
Co raz bardziej zbliżali się do
siebie, już prawie stykali się ustami gdy…
…z kieszeni
Jamesa wydobyło się nieznośne i natarczywe pukanie.
James zastygł w bezruchu i
wściekły zacisnął zęby – prawie nimi zgrzytał.
Zarumieniona dziewczyna
spojrzała na niego pytająco, a on sięgnął do tylnej kieszeni jeansów i
wyciągnął z niej dwukierunkowe lusterko.
- Słucham
Łapo? – zapytał przesłodzonym uprzejmością głosem patrząc w taflę maleńkiego
lusterka.
- Nie
wściekaj się – McGonagall do was idzie, jest wściekła – wyjaśnił szybko Syriusz
– zbieraj się bo przed chwilą wyszła z klasy, powiedziałem jej, że schodzi Ci
się z powrotem z obiadu.
- Cholera –
zaklął James – dobra dzięki Łapo, już idę – pożegnał się z przyjacielem i
schował lusterko do tylnej kieszeni – przepraszam Cię ale muszę znikać, jak
przyjdzie McGonagall to mnie tutaj nie było, a kanapki przelewitowałem Ci rano
przez schody.
- James co
znowu przeskrobałeś? – zapytała zakładając ręce na piersiach – i właściwie jak
się tutaj dostałeś? – zapytała oburzona swoim nagłym olśnieniem, ponieważ
właśnie uświadomiła sobie, że chłopak jest tutaj całkowicie nielegalnie.
- Cieszę się
Kochanie, że wracasz do zdrowia – powiedział wesoło w ten sposób komentując jej
oburzenie – wleciałem na miotle – wyszczerzył się zakładając buta – a teraz na
niej wylatuję i widzimy się później – wsiadł na miotłę i stanął na parapecie
okna dormitorium – a do rozmowy wrócimy Mała – puścił jej oczko i po chwili
zniknął za oknem dormitorium dziewczyn z siódmego roku Gryffindoru.
***
Gospoda pod Świńskim Łbem.
Zakurzone, rzadko oblegane
miejsce na przedmieściach Hogsmeade – tak przez mieszkańców, jak i przez
uczniów odwiedzających miasteczko.
Dla niego to było lepsze – nie
musiał przebywać w towarzystwie tych wszystkich wścibskich ludzi non stop
patrzących na niego.
Popadał w paranoję?
Najpewniej.
Po tylu latach co, kogo
obchodziła jej śmierć? Wszyscy, którzy pamiętali tragedię jego rodziny już nie
żyją, albo przeszli nad tym do porządku dziennego.
Próbował, bardzo się starał
zapomnieć o tym i bez złych wspomnień żyć dalej.
Od czasu jej pogrzebu – lata
wstecz – nie odzywali się do siebie za bardzo, tylko parę oschłych wiadomości
przesyłanych do siebie, żeby sprawdzić czy dalej istnieją – pomimo tak małej
odległości w jakiej się od siebie znajdowali.
Mimo wszystko, mimo swojego żalu
chciał mieć z nim kontakt – w końcu to jedyny krewny jaki mu pozostał, ale w
obliczu tych wszystkich okropnych wydarzeń jakie mają miejsce w ich świecie on
na pewno jest zajęty ważniejszymi sprawami i nie ma czasu na pojednania.
Nie ma czasu na zapomnienie żali
i win.
Po tylu latach nie było już
ważne, kto jest winny, a kto nie.
W tym właśnie momencie –
bardziej niż kiedykolwiek chciał tego pojednania.
Te złe czasy, w których przyszło
im żyć to sprawiły.
Z jego rozmyślań wyrwał go dzwonek
wiszący nad drzwiami wejściowymi, który zabrzęczał obwieszczając przybycie
nowego klienta, co zmusiło barmana do wyjścia z zaplecza, gdzie właśnie
siedział.
- Pewnie znowu Mundungus chce sobie popić za
darmo – westchnął w myślach.
Spojrzał na drzwi wejściowe
chcąc wygonić napraszającego się czarodzieja, szukającego taniego zysku –
cudzym, drogim kosztem.
W drzwiach stała wysoka,
szczupła postać starszego mężczyzny ubrana w elegancką szatę czarodziejów.
Jak ogromne było zdziwienie
barmana!
***
Nie jest gotowa na to żeby teraz
się z nim wiązać, ale zgodziła się żeby na nią czekał!
Czy to oznacza, że jednak ma
szansę?
Czy to znaczy, że może liczyć na
to, że kiedyś w końcu ona będzie jego?
Jak wielki musiał być jej zawód
po rozstaniu z Masonem – nieświadomie zacisnął pięści na różdżce – skoro Lily
ma aż taki uraz do związków. Jakby tylko wiedział co było powodem ich
rozstania, i dlaczego Lily tak cierpiała przez niego – wiedziałby czego jej
oszczędzić.
A może Mason zrobił coś, czego
James nigdy by się nie dopuścił?
Nigdy by nie skrzywdził Lily – w
każdym razie nie zrobiłby tego świadomie.
Rozglądając się czy nauczycielka
od Transmutacji znikąd nie nadchodzi przeszedł szybkim krokiem przez
Dziedziniec Transmutacji i wszedł do klasy, w której uczniowie siedzieli i
nudząc się czekali na profesorkę.
Wszyscy spojrzeli na niego
zaskoczeni, że przybył szybciej niż ona.
Zignorował ich.
- Dzięki
Łapo – poklepał przyjaciela po plecach – gdyby nie Ty mogłoby być ciężko –
westchnął głęboko siadając obok przyjaciół na końcu klasy.
- Przecież
Ruda się źle czuje! – zawołał Syriusz nie znając prawdziwego powodu, dla
którego „mogłoby być ciężko”.
- Już się
czuje lepiej – powiedział nie rozumiejąc oburzenia przyjaciela James.
- To wy już
AŻ taka zgoda? – zapytał zszokowany Black.
- Jaka
zgoda? – zgłupiał James.
- Taka, że
wy.. no wiesz.. – nerwowo zerknął na Lisę Brownstone przysłuchującą się ich
rozmowie.
Jamesa nagle olśniło.
- Czyś Ty
zgłupiał? – roześmiał się Rogacz – Źle się czuła więc dostarczyłem jej
śniadanie, przelewitowałem je do ich sypialni – powiedział Rogacz na tyle
głośno żeby Lisa – mało przyjazna jak na Gryfonkę, jedna z lokatorek
dormitorium, w którym mieszkała Lily i Sandra – słyszała wszystko co mówi do
Łapy.
Huncwoci od razu zorientowali
się o co chodzi.
- Robiłem
notatki, akurat jej się przydadzą – powiedział rozbawiony Remus – dam jej popołudni
– uśmiechnął się do przyjaciela.
- Chętnie
bym i to popołudnie z nią spędził ale niestety mam trening Quidditcha –
westchnął James.
Lisa podejrzliwie zwęziła oczy.
W tym momencie do klasy weszła
profesor McGonagall i wszystkie rozmowy ucichły.
- Witamy
szanownego pana Pottera – warknęła do Jamesa szczerzącego się do niej.
- Dzień
dobry pani profesor! – zawołał chłopak.
- Minus
dziesięć punktów dla Gryffindoru za Twoje spóźnialstwo – warknęła – proszę
otworzyć książki na zaklęciach kamuflujących – warknęła do klasy.
James uśmiechnął się szarmancko
do przyglądającej się mu Lisy, która spłonęła dorodnym rumieńcem.
***
Przez dłuższą chwilę stali i na
siebie patrzyli nie mówiąc nic – zupełnie tak jakby napawali się swoim
widokiem.
Tak do siebie podobni.
Tak bardzo sobie bliscy, a
jednak dalecy.
Bracia – tylko siebie mają na
świecie.
Dwie pary błękitnych oczu
patrzyły na siebie.
- Co Ci się
stało, że tutaj przyszedłeś? – zapytał Aberforth.
- Musimy
porozmawiać – powiedział spokojnie Albus – o tym co się dzieje w naszym świecie
– wyjaśnił.
- Co musiało
się stać, że przyszedłeś spotkać się ze mną – warknął mężczyzna – przez tyle
czasu nic Cię nie obchodziło.
Dumbledore spokojnie usiadł przy
zakurzonym barze.
- Zawsze
mnie obchodziłeś Aberfothcie – powiedział patrząc na niego znad okularów
połówek – jednak zostawmy wyjaśnienia na inny czas, bo teraz nie mamy go za
wiele – powiedział rozglądając się po gospodzie – może uraczyłbyś mnie butelką
kremowego piwa?
- Na rozmowę
nie masz czasu, ale na piwo masz? – załamał beznadziejnie ręce barman.
- Nie dzieje
się dobrze w naszym świecie – powiedział ignorując zarzut brata Dumbledore –
cały nasz świat jest w wielkim niebezpieczeństwie.
- Kto znowu
się panoszy? – warknął barman stawiając przed nim butelkę piwa i przypomniał
sobie Grindewalda.
- Nazywa
siebie Voldemortem – powiedział Dumbledore – Tom Riddle – dodał.
- Riddle? –
zastanowił się Aberforth – ten chłopak co był w Slytherinie, wtedy co była ta
afera ze zginięciem dziewczyny? – zmarszczył brwi próbując sobie skojarzyć
młodego Toma Riddle’a – pamiętam go, był dziwny.
- Ciekawe,
że skojarzyłeś go z tą sprawą – zainteresował się Dumbledore.
- Pisałeś mi
o nim – mam dobrą pamięć – powiedział oschle barman – i sam połączyłeś te fakty
wtedy.
- Masz rację
– powiedział Dumbledore – moim zdaniem Dippet wtedy wyrzucił ze szkoły nie tą
osobę co trzeba, a sprawca tego wszystkiego teraz robi o wiele gorsze rzeczy,
niż śmierć tej jednej dziewczyny – westchnął Dumbledore upijając spory łyk z
butelki.
- Zamierzasz
coś z tym zrobić? – zapytał z zainteresowaniem Aberforth.
- Przyjedź
do Doliny Godryka w sobotę po południu, do domu Potterów – powiedział spokojnie
Albus – dom numer sześć.
- Znowu
Dolina Godryka, co Albusie? – zakpił Aberforth – Po cholerę mam tam przyjść? –
zapytał.
- Tym razem
zrobimy to razem – wyjaśnił mu Dyrektor – tym razem będziemy walczyć we dwóch,
bo bez Ciebie nie chcę już tego robić – spojrzał bratu poważnie w oczy racząc
go najprawdopodobniej największym wyznaniem w życiu.
***
Wstała.
Czuła się już znacznie lepiej
więc postanowiła na kolację zejść do Wielkiej Sali.
Czy była głodna?
Raczej nie, bardziej chciała
spotkać się z Jamesem niż zjeść kolację.
Uśmiechnęła się do siebie pod
nosem.
Dojrzał!
Naprawdę się zmienił na lepsze.
Dla kogo?
Dla niej?
Chyba tak.
Tyler nigdy nie był dla niej
taki jak James. Za każdym razem jak źle się czuła – czy to z powodu choroby,
czy swoich kobiecych dolegliwości on uważał, że przesadza. Zawsze leżała sama w
dormitorium, i gdyby nie Sandra prawdopodobnie byłaby głodna.
O tak – Tyler Mason nie nadawał
się na partnera. Nie było w nim nic z czułości, przywiązania i opiekuńczości.
Był zainteresowany tylko i wyłącznie zaspokajaniem własnych potrzeb, w których
nie było miejsca na spełnianie próśb i pragnień jego dziewczyny – prawdę mówiąc
potrzeby Tylera były tak wielkie, że nie było w nich miejsca na nic.
James Potter?
Zmienił się, naprawdę zmienił
się na lepsze. Stał się subtelny, czuły, uroczy, opiekuńczy i kochany.
Miał wiele wad – to fakt.
Miała świadomość tego, że on nigdy do końca taki jakim by chciała żeby był.
Jedno jest pewne na swój sposób James szczerze ją kocha – co okazuje na każdym
kroku, a te jego wszystkie – kiedyś według niej – niedojrzałe zachowania dodają
mu dziecinnego uroku, który koniec końców bardzo przypadł jej do gustu.
Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie
jego urwisowatej miny kiedy zorientowała się, że złamał regulamin przynosząc
jej jedzenie.
Opiekował się nią.
Po raz pierwszy w życiu ktoś
naprawdę się nie zaopiekował.
Ktoś prócz rodziców.
Nareszcie ktoś spoza najbliższej
rodziny sprawił, że poczuła się zwyczajnie kochana.
Właśnie dziś miałam do Ciebie pisać, kiedy odcinek :D
OdpowiedzUsuńBardzo podobały mi się przemyślenia Lily z końcowego akapitu. Super, że dostrzega zmianę Jamesa. A McGonagall musiała się nieźle wkurzyć, że Potter zrobił ją jednak w balona i wrócił przed nią :D
Pozdrawiam serdecznie! :)
Izis
Niech Lily pilnuje tego Jamesa, bo go schrupie chyba. Ale słodziak <3 Też chcę takiego swojego Rogacza. Odcinek mi się podoba ;) Ah, chciałabym widzieć mine McGonagall, kiedy weszla do klasy. Bezcenne ;D Czekam na kolejny odcinek. Wybacz, że przeczytałam tak późno, mam nadzieję, że takie zwlekanie już sie nie powtórzy.
OdpowiedzUsuń