Przyszedł czas.. przyszło natchnienie... i oto jest nowa notka.
Enjoy.! :)
***
Remus Lupin.
Szarooki, siedemnastoletni
blondyn.
Dość wysoki.
Członek słynnej hogwarckiej
grupy urwisów i rozrabiaków – Huncwotów.
Pseudonim operacyjny?
Lunatyk – jedno słowo, a wyraża
praktycznie wszystko to, co powinno być wyrażone.
To od niego wszystko się zaczęło.
To przez niego jego najlepsi
przyjaciele byli niezarejestrowanymi animagami.
To przez niego narażają się na
karę więzienia w Azkabanie.
Dlaczego?
Jak był małym chłopcem pojechał
na wycieczkę z ojcem do lasu, gdzie stało się najgorsze co mogło się wydarzyć –
wtedy tak uważał on i jego rodzice.
Potem?
Poszedł do szkoły, w której
pomimo swoich usilnych prób odizolowania się od reszty otoczenia znalazł
przyjaciół.
Najlepszych.
Jedynych jakich miał.
Już samo to, że poznał chłopaków,
i że pomiędzy nimi nawiązała się tak silna więź było czymś co wprost nie
mieściło się w jego blond głowie. Był wdzięczny za to losowi.
Za akceptację, zrozumienie i
pomoc za wszelką cenę. Jego współlokatorzy pokazali mu, że jest wart więcej niż
comiesięczne cierpienie.
A przede wszystkim pokazali mu,
że nie jest w tym cierpieniu sam.
Hogwart jest cudownym miejscem!
– to oczywiste.
Kolejnym cudem jaki się wydarzył
dzięki jego obecności w szkole - do której przecież tak bardzo nie chciał iść
bojąc się swojej inności – była miłość jaką obdarzył i jaką został obdarzony
przez śliczną, drobną blondyneczkę – Sandrę.
Kochał ją całym swoim zmutowanym
sercem.
Ona kochała jego.
Jak ma jej powiedzieć, że raz w
miesiącu, kiedy Księżyc przybiera swą pełną, romantyczną postać on staje się
nieokiełznanym potworem?
***
Wrzesień zaczął się leniwie.
Zapach powietrza się zmieniał.
Świat powoli spowijała jesień.
Piękna jesień! Ponieważ pogoda
tego roku była naprawdę wyjątkowo piękna.
Nadszedł kolejny ciepły weekend
– pierwszy po intensywnym pierwszym tygodniu w szkole. Tą piękną, słoneczną sobotę większość uczniów
postanowiła spędzić wygrzewając się we wrześniowym Słońcu na błoniach szkoły.
Remus wraz z Sandrą wybrali się
na spacer wzdłuż skraju Zakazanego Lasu, Peter i Syriusz grali w Eksplodującego
durnia wraz z grupką Puchonów z siódmego roku na Dziedzińcu Transmutacji, a
Lily i James spędzali dzień pod ich ulubionym dębem przy jeziorze – miejscu
całkowicie oddalonym od wścibskich spojrzeń reszty uczniów.
- Nareszcie
wolne – zamruczał zadowolony James wygodnie wyciągając się na bordowym kocu,
który zwędził z Pokoju Wspólnego Gryfonów – wprost nie mogłem się doczekać
takiego nieprzyzwoitego relaksu.
- Ja wciąż
nie mogę uwierzyć, że przeżyłam ten pierwszy tydzień ostatniego roku w szkole –
powiedziała Lily, która leżąc na brzuchu rozwiązywała mugolskie krzyżówki,
zwykłym mugolskim długopisem.
- Damy radę
i cały rok Mała – powiedział rezolutnie i położył się na boku podpierając głowę
na dłoni, żeby lepiej widzieć dziewczynę, która właśnie marszczyła uroczo czoło
zastanawiając się nad hasłem – byle razem – dodał patrząc na nią uważnie.
Zesztywniała – nie poruszali
tego tematu od kilku dni.
To dobry moment?
- Nie bój
się mnie Lily – powiedział z troską w głosie widząc jej reakcję na to co
powiedział – obiecałem, że poczekam i dotrzymam słowa – uspokoił ją.
Odłożyła krzyżówki i również
ułożyła się na boku pod głowę podkładając sobie zgiętą w łokciu rękę. Chłopak
ułożył się tak samo i teraz leżeli naprzeciwko siebie stykając się zgiętymi
kolanami i patrząc sobie w oczy.
Orzechowe – zaniepokojone.
Zielone – smutne.
- Hej.. –
powiedział delikatnie gładząc ja po policzku wierzchem dłoni – co jest? –
wyszeptał.
- Wiesz
dlaczego rozstałam się z Masonem? – zapytała kulawo – nawet Sandrze tego nie
mówiłam… - westchnęła, a jej głos był wprost przesycony goryczą.
- Nie wiem,
ale jak nie chcesz to nie musisz mówić – powiedział wbrew sobie, ponieważ
bardzo chciał wiedzieć, co ten chłopak zrobił jego ukochanej Lily.
- Jak masz
na mnie czekać to musisz to wiedzieć – powiedziała nie odrywając wzroku od jego
oczu – ale musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz – dodała cicho.
- Przysięgam
– poprawił się na kocu.
Godzinami mógłby tak na nią
patrzeć!
- Kochałam
go, chyba.. – zmarszczyła czoło – a może nie? Byłam z nim więc mi zależało, ale
to nie była miłość. – James słuchał w napięciu jej opowieści - Jak wiesz ja
miałam piętnaście lat, on siedemnaście – westchnęła – on chciał się ze mną…
kochać – zarumieniła się nieznacznie –
ja nie chciałam, nie byłam gotowa. Nakryłam ich… jak się migdalili w klasie –
jej głos zadrżał – potem podczas kłótni, powiedział mi, że nie jestem dla niego
dość dobra, że nie rozumiem jego potrzeb seksualnych, i że było kwestią czasu,
aż on sobie znajdzie kogoś kto to rozumie – zakończyła patrząc pustym wzrokiem
na Jamesa – powiedział, że znalazł ładniejszą, i mądrzejszą ode mnie, że ona
przynajmniej w całej swojej głupocie wie jak go przy sobie zatrzymać – zamknęła oczy, westchnęła i po chwili je
otworzyła – do tej pory czasem czuję się maleńka, brzydka i nic nie warta.
- Wiesz, że
tak nie jest – powiedział spokojnie James – Lily… nawet nie wiesz ile bym dał
żebyś była moja – z zakłopotaniem i powagą spojrzał na nią – kocham Cię jak
szaleniec i może tego nie zauważasz, ale naprawdę jesteś piękna – powiedział
poważnie – jesteś śliczna, a on? On po prostu poznał smak seksu i potrzebował
zaspokajać swoje potrzeby i przedkładał to ponad wszystko inne.
- James… -
powiedziała drżącym głosem.
Absolutnie nie spodziewała się
takiego wyznania!
- To jest
szczera prawda Lily – powiedział spokojnie – ja wiem, że jeszcze musi upłynąć
dużo czasu zanim poczujesz do mnie to co ja czuję do Ciebie, ale poczekam,
teraz kiedy mi zaufałaś, kiedy leżysz obok mnie i mnie nie bijesz za moją
obecność nie pozwolę Ci odejść i nie pozwolę sobie na to by Cię stracić.
Poczekam tak długo jak będziesz tego potrzebowała. – zapewnił ją.
Spojrzała na niego zaskoczona i
po chwili…
…przytuliła się
do niego wtulając nos w jego szyję.
Zaskoczony objął ją i przytulił
do siebie.
I tak leżeli.
We wrześniu, na ciepłej trawie
błoni Hogwartu.
***
- Rety
Glizdek Ty zawsze musisz rabanu narobić! – marudził szeptem Syriusz jak
Glizdogon zamiast stanąć na dnie wiaderka w schowku wpadł butem do środka i
narobił hałasu na pół opustoszałego korytarza.
-
Przepraszam.. ciemno jest – powiedział szamocząc się z wiaderkiem – mogliśmy
wziąć Mapę Łapo, a nie teraz się bać nakrycia przez Filcha – jęknął
- Mapa nam
nie będzie potrzebna, bo nas nie nakryje – powiedział próbując nad sobą
zapanować Syriusz – chyba, że się nie zamkniesz! Cicho… - uciszył przyjaciela słysząc kroki
sapiącego woźnego na korytarzu. – nigdy
więcej nie robię z Tobą kawałów – warknął do przyjaciela jak kroki ucichły – Na
brodę starego Merlina.. nigdy! Idziemy – burknął i otworzył drzwi od schowka na
miotły od razu wpadając w szpony woźnego.
- Ach! Tu
was mam gówniarze – wycharczał trzymając Syriusza za kołnierz koszuli na karku
– to wy robaczki obrzuciliście cały korytarz łajnobombami?
Peter pisnął z przerażenia i
wyszedł ze schowka na miotły z nogą w metalowym wiadrze.
- My?! –
Syriusz wyszarpnął się z uścisku – ja nawet nie wiem co to jest łajnobmoba –
zapewnił gorliwie Black – a Ty Peter?
- Ja też nie
wiem – powiedział Peter z przerażeniem stwierdzając, że nie umył dłoni po
obrzuceniu korytarza, o który dopytywał woźny, i trochę zbyt gwałtownie schował
dłonie za plecy.
- Pokaż,
pokaż – szarpnął jego ręce woźny – a jednak – powiedział z mściwą satysfakcją.
Syriusz ostentacyjnie klepnął
się w czoło dając tym samym wyraz swojej bezsilności.
- Do
profesor McGonagall zapraszam – powiedział woźny z mściwym uśmieszkiem
błąkającym się na ustach.
***
Przyglądał się temu z daleka.
Z bezpiecznej odległości – tak,
aby dwójka Gryfonów nie zwróciła na niego uwagi.
Chociaż.. pewnie i tak by tego
nie zrobili – całkowicie pochłonięci rozmową ze sobą.
Jak to się stało, że jeszcze do
nie dawna to on był na jego miejscu?
To z nim rozmawiała… .
To on był dla niej ważny.
A teraz?
Teraz ich drogi się rozeszły. On
ma swoich „przyjaciół” śmierciożerców, a ona? Ma JEGO.
Największego bufona i wroga
swojego dawnego przyjaciela.
Kiedyś to on miał Lily Evans,
teraz to James Potter ją ma. I to jest powód, dla którego warto ich
nienawidzić! To jest powód, dla którego warto pokrzyżować ich wspaniałą
sielankę.
Zaraz! Co to?
Przytuliła się do niego… .
Nie. ON jej nigdy nie miał.
Do niego nigdy się TAK nie
przytuliła.
Pod powiekami poczuł piekące
łzy.
- Zapłacisz mi za wszystko Potter – pomyślał
zaciskając ręce w pięści.
***
- Lil.. –
mruknął nie wypuszczając jej z objęć – idziemy na obiad? – zapytał cicho
muskając nosem jej włosy.
Wdychał jej odurzający zapach.
- Lil.. –
mruknął ponownie delikatnie nią potrząsając.
Usłyszał miarowy oddech
dziewczyny.
Zasnęła!
Zapadła w drzemkę.
W jego ramionach poczuła się na
tyle bezpiecznie, że zasnęła.
Jego serce urosło.. mało nie
pękło z radości.
Ułoży się.
Musi.
***
- Myślałam,
że mam dorosłych uczniów! – grzmiała profesorka w swoim kwadratowym gabinecie –
Black, Pettigrew! Szlaban! – warknęła McGonagall.
- Ale pani
profesor… - zaczął nieopacznie Peter, ale natychmiast przerwał jak tylko
Syriusz nadepnął mu mocno na stopę.
- Zamknij
się głąbie – mruknął kącikiem ust do pyzatego, przerażonego chłopca.
- Masz coś
do powiedzenia Black?! – warknęła patrząc groźnie na Syriusza.
- Nie pani
profesor – odpowiedział nonszalancko Syriusz.
-Minus 20
punktów dla Gryffindoru, za każdego z was – zagrzmiała.
- Ale pani
profesor… - ponownie zaprotestował Peter – Auuu… - zawył jak Syriusz tym razem
zmiażdżył mu stopę patrząc niewinnie na McGonagall.
- Wynoście
się stąd! – warknęła profesorka – a szlaban wyznaczy pan Filch.
Woźny spojrzał na nich z dziką
satysfakcją, po czym wyprowadził ich z gabinetu McGonagall.
***
- Kochanie,
nie uważasz, że to dziwne, że w Londynie za dnia jest taka ogromna mgła a tutaj
na przedmieściach czyściutko? – zapytała Veronique Evans wyglądając zaintrygowana
przez okno.
- Klimat się
zmienia skarbie – zbagatelizował Thomas Evans czytając gazetę w fotelu przed
telewizorem – ciekawe jak sobie radzi Lilunia w szkole – mruknął w zadumie
przekręcając kartkę gazety.
- Na pewno
świetnie – powiedziała z dumą Veronique – to taka dzielna dziewczynka… -
rozmarzyła się.
- Nie pisała
nic – mruknął z niezadowoleniem Thomas.
- Kochanie,
ja wiem, że Twoja ukochana, maleńka Lily od tygodnia jest poza domem i nie dała
znaku życia – podśmiewywała się z niego kobieta – ale jak ją znam to ma się
dobrze i kłóci się z niejakim Potterem.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
- Po mamusi
to ma – puścił oczko żonie, uchylając się przed kapciem lecącym w jego stronę –
kocham Cię złośnico – wyćwierkał spod gazety, którą przykrył się w geście
obronnym.
No, Manga, wykonałaś kawał, dobrej roboty. ; ) Nie zdołam policzyć, od jak dawna byłam odcięta od świata Lily i Jamesa. Wszystko, co czytałam u siebie na blogu, wydawało mi się obce. Cała historia wydawała mi się obca. I nagle piszesz mi, że dodałaś notkę. Wchodzę i mimowolnie, uśmiecham się podczas czytania. Przypomniałaś mi moje, drugie życie, które poszło teraz w odstawkę, odkąd zajęłam się... innymi sprawami ;) Chwała Ci za to. Cudowne uczucie, przeczytać i przywołać wspomnienia. Cudowne ;) Jeśli chodzi o stronę techniczną, to wyłapałam braki paru przecinków, i jakieś mało logiczne zdanie. Ale to nieważne. Styl się liczy, kochana, całość i historia ;) Weny życzę moja Droga ;p Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń